Blog
Dlaczego kolekcjoner nie powinien być domem aukcyjnym, czy też dom aukcyjny kolekcjonerem
22.03.2020
Dlaczego kolekcjoner nie powinien być domem aukcyjnym, czy też dom aukcyjny kolekcjonerem
Kolekcjonerstwo

Wiarygodny dom aukcyjny to transparentny dom aukcyjny. To także taki dom aukcyjny, który nie konkuruje ze swoimi klientami. A nie da się nie konkurować, jeżeli robi się to samo co kolekcjonerzy - kolekcjonuje.

Zainspirowany postanowiłem napisać o czymś co od bardzo dawna mnie dręczyło. Chodzi o kwestię zawartą w tytule, o rozróżnienie ról kolekcjonera i domu aukcyjnego.

Na początek definicje pojęć. Dom aukcyjny w tym tekście to zawodowo prowadzona działalność, która polega na zarabianiu na pośrednictwie między zbywcą a nabywcą dóbr kolekcjonowanych (sztuki, numizmatów, czy szczególnie leżących mi na sercu kolekcjonerskich papierów wartościowych) poprzez prowadzenie licytacji przedmiotów oddanych w komis. Kolekcjoner to osoba, która niezawodowo, wyłącznie z pasji, zainteresowania zbiera najróżniejsze wytwory naszej kultury materialnej, dajmy na to właśnie historyczne papiery wartościowe. Zauważcie, że powyższe definicje zbudowane są na zupełnie różnych przesłankach: dom aukcyjny definiowany jest od strony funkcjonalnej (organizator obrotu), kolekcjoner definiowany jest od strony materialnej (zbiór). Pamiętam również, że dom aukcyjny i kolekcjoner to niejedyni uczestnicy rynku kolekcjonerskiego, znajdzie się także miejsce z jednej strony dla inwestorów, czy muzeów, a z drugiej dla handlarzy, czy antykwariuszy.

Ośmielę się postawić tezę, która może być dla niektórych kontrowersyjna, wielu może się nie spodobać. Dom aukcyjny nigdy nie powinien konkurować z kolekcjonerami, nigdy zatem nie powinien tworzyć własnej kolekcji, ani nawet kupować przedmiotów, które następnie wstawia na aukcję na rachunek własny. Może w tym drugim przypadku dopuściłbym wyjątek, gdyby dom aukcyjny wyraźnie zaznaczył w opisie aukcyjnym, że przedmiot nie pochodzi z komisu.

Zaskakuje Was powyższe stwierdzenie? Czy dając maklerowi zlecenie na giełdzie oczekujecie, że zostanie ono wykonane z najwyższą starannością, czy na najlepszych dla Was warunkach, jakie makler może na giełdzie uzyskać? A czego byście się spodziewali, jeżeli makler „gra” na giełdzie także na własny rachunek? Myślicie, że wykona Wasze i swoje zlecenie z taką samą starannością? Czy w końcu sprzedając Wam własny towar nie zawaha się czasami sprzedać go trochę lepiej, tylko dla kogo? Jasne, makler obecnie nie ma prawa z Wami konkurować, ale prawo giełdowe nie zawsze takie było.

Dom aukcyjny, który kolekcjonuje przedmioty, którymi jednocześnie zawodowo obraca na aukcjach, konkuruje z kolekcjonerami. I on, i kolekcjonerzy pragną kupić to samo, tyle tylko, że dom aukcyjny ma dostęp do tych dóbr na korzystniejszych od kolekcjonerów zasadach, tak samo jak makler względem swoich klientów. Co więcej, jaką kolekcjoner ma pewność, że dom aukcyjny będący jednocześnie kolekcjonerem nie licytuje przeciw niemu na aukcji? Taki pytań i wątpliwości można mnożyć.

Z równie trudną sytuacją mamy do czynienia, gdy dom aukcyjny po prostu kupuje przedmioty na własny rachunek, a następnie wystawia je na własnej aukcji. Jeszcze pół biedy w przypadku, gdy to pojedynczy przedmiot, ale co w sytuacji, gdy takich walorów bywają całe zestawy. Jaką własną wiarygodność buduje aukcjoner, gdy podobny (ale oczywiście nie chodzi mi o ten sam) przedmiot na aukcji pojawia się raz, drugi, czy piąty? Kto ma przewagę informacyjną? Dla mnie jako kolekcjonera to jest nieakceptowalne?

Dom aukcyjny to przedsiębiorstwo. Ma prawo do solidnych zysków. Liczyliście jaką łączną prowizję bierze instytucja sprzedająca na aukcji dzieła sztuki, książki, czy numizmaty? Jakby nie sprawdzać, to od 25 do 35% prowizji (płacone łącznie przez sprzedającego i kupującego) od wylicytowanej ceny netto należy się właśnie domowi aukcyjnemu. Ażeby była jasność, ja naprawdę uważam, że kwoty te są w jakiś sposób uzasadnione. Jednak w zamian kolekcjonerzy maj prawo oczekiwać od domu aukcyjnego pełnej transparentności. Jeżeli przedmiot jest wzięty w komis, dom aukcyjny powinien przynajmniej spróbować upewnić się co do ewentualnej podaży. Pomijam tu oczywistą oczywistość, czyli rzetelny opis, sprawdzenie stanu prawnego, ale nie mogę pominąć zwrócenia uwagi, aby zasady licytacji były uczciwe. Dla jasności chodzi mi o to, aby przypadkiem żaden kupujący nie otrzymywał preferencyjnych stawek prowizji za nabyte na aukcji przedmioty (gdyby ktoś nie zrozumiał dlaczego i życzył sobie wyjaśnienia, zapraszam na lekcje indywidualne). Za coś nieetycznego uznaję także ukryte gwarantowanie sprzedającemu, że wstawiony przedmiot zostanie sprzedany za jakąś minimalną cenę. Co innego, jeżeli w warunkach licytacji będzie wyraźnie określone, że przedmiot ma swoją cenę minimalną (dokładnie taki mechanizm funkcjonuje na aukcjach obrazów, taka też opcja występuje na Allegro). W mojej ocenie przestrzeganie przez dom aukcyjny powyższych reguł zawsze będzie budziło wątpliwości w przypadku gdy zlewa się w jednym podmiocie kupiec, kolekcjoner i dom aukcyjny. A żeby była jasność nikomu w tym miejscu nie stawiam żadnych zarzutów, to tylko felieton o teorii.

Spełnienie warunku transparentności i neutralności powoduje, że kolekcjoner może zaufać domowi aukcyjnemu co do wystawionego towaru, jego ilości i wartości. Cena którą wylicytuje być może będzie wysoka, najwyższa, wszak wiemy, że statystycznie nigdzie tak nie przepłaca się, jak na aukcjach, ale robi to, gdyż ma pewność warunków i okoliczności zapłacenia takiej właśnie ceny. Nie musi także martwić się, że za chwilę na aukcji pojawi się drugi i trzeci podobny przedmiot. Jasne, kolekcjoner powinien zdawać sobie sprawę, że często dom aukcyjny nie miał szansy wiedzieć, że w obrocie pojawiło się więcej podobnego towaru, ale chciałby mieć ufność, że to nie jest towar własny domu aukcyjnego.

A co w sytuacji, gdy jednak dom aukcyjny staje przed szansą nabycia większej ilości jakiego identycznego towaru? Cóż, każdy szanujący się makler, gdy towaru jest więcej robi tak zwany book building, czyli oświadcza wszem i wobec, ile posiada towaru do sprzedaży i proponuje zainteresowanym zapisy na tenże z ceną minimalną. Kto pragnie nabyć winien złożyć zapis określając ilość i cenę. Dopiero po zbudowaniu książki popytu może dojść do transakcji na warunkach rynkowych. Czy dom aukcyjny nie mógłby zrobić podobnie? Czy jego reputacja nie urosłaby od razu? Wiem, reputację budujemy się latami, a traci jednym głupim posunięciem.

Zarzuci mi ktoś, że zdarzają się kolekcjonerzy, którzy kupują walory, a później je odsprzedają konkurując z domami aukcyjnymi. To prawda, dodam nawet, że to nie jedyni konkurenci domów aukcyjnych, są przecież jeszcze zwykli handlarze, antykwariusze, którzy po prostu sprzedają towar we własnym sklepie, czy na stoisku na przysłowiowym „Kole”. Rynek jest bogaty i dopuszcza wiele form handlu, ale proszę mi wybaczyć, w sklepie antykwarycznym kolekcjoner nie spodziewa się transparentności i dlatego z dużą nieufnością podejdzie do transakcji. Może będzie pierwszy i zapłaci okazyjną cenę, a może kupi po latach mocno przewartościowany towar. I nie ma prawa mieć pretensji o cenę towaru, cena jest bowiem prostym „widzimisię” właściciela.

To aukcja jest najszlachetniejszą (i najdroższą) formą handlu kolekcjonerskiego, ale tylko pod warunkiem, że dom aukcyjny pozostaje w tej transakcji przejrzysty. Czego życzę wszystkim domom aukcyjnym, gdyż bez nich nie będzie prawdziwego rynku kolekcjonerskiego (rynku sztuki).